Instrukcje na wypadek zarazy.
Autor: Piotr Serafin
Przez wiele stuleci uważano, że choroby to kara za grzechy. Śmierć nie wybierała – umierali bogaci i biedni. Aby ocalić miasta przed zarazą, czasami w obręb jego murów przybywały więc procesje biczowników, które miały za zadanie przebłagać Stwórcę.
Lekarstwem na to mogła być także modlitwa np. „Modlitwa od morowego powietrza”, a podobnych było wiele.
W 1585 r. w Poznaniu wydano księgę pt. „Przestroga przeciw morowemu powietrzu” autorstwa Jana Worlaba.
Zawarte w niej były szczegółowe instrukcje i zalecenia. Jedną z wielu rad było to: „Ludzie ubodzy, albo którzy lekarstw przyprawić czasu nie mają niech się napijają (jeśli im nie brzydło) każdy poranek albo przez dzień cały po dobrej łyżce własnej uryny. A ktoby wnętrza niezdrowego był, tedy ją brać od chłopięcia zdrowego i rumianego w pięci lat albo trochę starszego”. Na zdjęciach fragment zaleceń w oryginale i dla wygody w tłumaczeniu.
Nieco później 1613 r. w Krakowie został wydany poradnik „Instructia abo nauka, jak sie sprawować czasu moru”. Jego autorem był Sebastian Petrycy, doktor medycyny, absolwent uniwersytetów w Krakowie i Padwie, znakomity praktyk, po którego śmierci w 1626 r. niezamożny lud pozbawiony jego lekarskiej opieki miał jakoby wołać: „Już po nas! kiedy Petrycy nie żyje!”.
Księga Petrycego również zawiera wiele porad, w stylu: jak dbać o higienę, by nie zachorować (omawia np. mieszkanie i dietę) oraz podaje, czym się leczyć (np. driakwią, ziemią ormiańską, smaragiem na prochem stłuczonym).
Choć nie wszystkie porady działały, warto pamiętać o jednej, którą Petrycy zalecał za Hipokratesem: „Także też wielkie podobieństwo iest, iż ktorzy wychodzą z domu, rychley się zarażą, niźli ci co nie wychodzą”. No coś w tym jest i wiedziano o tym już pod koniec XVI wieku, a w Grecji to nawet troszkę wcześniej:)
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Cmentarze epidemiczne w okolicy.
Autor: Piotr Serafin
Najbardziej znana epidemia jaka nawiedziła Olesno, ale i nasz Lubliniec najprawdopodobniej przywędrowała z Polski, najpierw zbierając swoje żniwo w przygranicznych miejscowościach. Jedną z pierwszych była więc niewielka Olszyna. Jadąc od centrum tej miejscowości ul. Klonową, tuż przed lasem, po prawej stronie zobaczymy niewielkie wzniesienie, a na nim krzyż.
Na krzyżu znajdują się dwie tablice informujące, że tutaj właśnie chowano ofiary epidemii dżumy i cholery, które miały miejsce w XVIII i XIX wieku. Napisy na tablicach brzmią: „Cmentarz masowy w Olszynie Epidemia Dżumy – Cholery”, oraz „Przechodniu! Pogrzebani tu proszą o pobożne Ojcze Nasz Zdrowaś Mario 1864 – 2011”.
Druga pamiątka po dawnym cmentarzu znajduje się po drugiej stronie miejscowości, na ulicy Stawowej.
Kilkanaście kilometrów dalej w Ligocie Woźnickiej znajdziemy krzyż zwany „Krzyżem na Górce” z którym wiąże się ciekawa legenda: „Na końcu Ligoty, przy drodze do Pakuł (dziś ul. Karola Miarki) znajduje się wzniesienie zwane „Górką”. „Jeden z gospodarzy kopiąc fundamenty pod dom na Górce natknął się na szczątki ludzkie. Sąsiedzi radzili mu pochować szczątki pod krzyżem, gdzie podobno znajduje się cmentarzysko choleryczne, na którym grzebano ofiary głodu i epidemii. On jednak nie posłuchał dobrych rad i zakopał szczątki pod wiśnią na swoim podwórku. Po kilku latach, zrywając wiśnie, spadł z drzewa i to tak nieszczęśliwie, że poniósł śmierć na miejscu”.
Jeszcze jeden „oznaczony” cmentarz epidemiczny znajduje się przy drodze prowadzącej z Ligoty do Woźnik, po lewej stronie, tuż za Ligockim Potokiem. Znajdują się tam rozpadliska porośnięte wierzbami zwane „Dołami”.
To tu według utrzymywanej od pokoleń tradycji, swój wieczny spoczynek mieli znaleźć pogrzebani, prawie wszyscy bez wyjątku mieszkańcy Ligoty, których zmogła okrutna zaraza wojny trzydziestoletniej – cholera. Inni twierdzą, że owa zaraza miała miejsce wcześniej, bo już w średniowieczu. Żniwo śmierci było wtedy tak wielkie, że nie miał kto umarłych grzebać. Ta straszna choroba, jak głosi podanie uśmierciła wszystkich mieszkańców Ligoty, a jedynie dwie kobiety z rodu Sekułowego przy życiu się ostały. Woźnicki proboszcz obawiając się zarazy, nie chciał z posługą kapłańską do chorych przyjeżdżać, ani ziemi na cholerycznym cmentarzu wodą święconą pokropić. Jeździł natomiast do chorych lubszecki farosz, posług udzielał, i msze święte odprawiał jak to było we zwyczaju na lipowym stole na granicy lubszeckich i ligockich pól. Na pamiątkę tego wydarzenia postawiono na tym cmentarzysku cholerycznym kapliczkę pod wezwaniem św. Rozalii. W Ligocie do dziś krążą opowiadania o ukazujących się tam duszach zmarłych przed laty, proszących o wsparcie modlitwą w ich dążeniu do szczęśliwości wiecznej.
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Morowe Powietrze – Lubliniec
Autor: Piotr Serafin
W Lublińcu pamięć o cmentarzach epidemicznych jakoś nie przetrwała, chociaż prawie na pewno, taką pamiątką jest któryś z krzyży stojących w różnych punktach miasta. Warto też przy okazji wspomnieć, że wszystkie zostały umiejscowione w jakimś celu i mają coś symbolizować, bądź upamiętniać, chociaż powody ich postawienia bywały bardzo różne. Natomiast dowody na to, że epidemie w minionych wiekach nie omijały mieszkańców naszego miasta, znajdziemy np. w kościele św. Mikołaja.
W archiwum parafialnym znajdują się bowiem zapiski o zarazie, która w 1679 roku nawiedziła Opole, a potem dotarła również do Lublińca. Inną pamiątkę znajdziemy w dobudowanej do kościoła w 1648 roku kaplicy św. Boromeusza.
Na jej suficie znajdziemy, odkryte w 1981 roku XVII-wieczne medaliony. Wszystkie związane są z życiem tego świętego, ale nie wszyscy pewnie wiedzą, że postać św. Boromeusza ukazana przez artystę na malowidłach, osadzona jest w ówczesnym Lublińcu. Tłem 10 „migawek” z życia świętego są więc np.: fasada kościoła parafialnego, jego wnętrze, okoliczne wąskie uliczki, czy też pobliskie charakterystyczne domy. Co najmniej trzy medaliony poświęcone są też tematowi zarazy. Widzimy więc św. Boromeusza rozdającego chorym Komunię Świętą, a rzecz dzieje się w czasie zarazy, na ulicy sąsiadującej z kościołem (w tle obecna ul. Damrota z zabudową i kościołem parafialnym po prawej).
Jest także Św. Boromeusz zaopatrujący chorych mieszkających nieco dalej od kościoła, a na malowidle widzimy opłotki i łąkę. Specjaliści umiejscawiają tam również ciemną zabudowę zajazdu, który stał kiedyś przy obecnej ul. Niedurnego. Zajazd ten rozebrano po II Wojnie Światowej.
Widzimy wreszcie św. Boromeusza pochylającego się nad zarażonym kardynałem, leżącym na noszach. W tle ponownie fasada kościoła pokrytego czerwoną dachówką i przylegającą do niego wieżą.
Jest też czwarty medalion, na którym święty odziany w ciemny, jakby pokutny strój, modli się przed ołtarzem, być może starając się przebłagać Boga, aby cofnął zarazę z miasta (to akurat moja prywatna interpretacja:).
O zarazie, która nawiedziła miasto w roku 1707 pisze również ówczesny proboszcz ks. Franciszek Ranariusz. W księdze chrztów odnotował informacje o zarazie przybyłej z Polski, która zdziesiątkowała Lubliniec, ale i całą okolicę. To ta sama, o której pisałem poprzednio i szalała w Olszynie, a później również w Oleśnie. O skali zarazy świadczy fakt, że w związku z tymi wydarzeniami 3 września 1708 roku naczelny Starosta Śląski Franciszek Ludwik zarządził zamknięcie granicy z Rzeczpospolitą, wycięcie przy niej lasów oraz postawienie szubienic do wieszania ludzi, którzy chcieliby ją nielegalnie przekroczyć.
Zburzono także mosty i zamknięto drogi. W tym czasie jedynym miejscem, w którym można było tę granicę przekroczyć legalnie, była droga prowadząca przez Lubliniec, kontrolowana przez żołnierzy. O kolejnej epidemii z roku 1848 pisze także w swoim artykule Arkadiusz Baron. Tym razem była to choroba brudnych rąk, czyli gorączka nerwowa, znana nam lepiej jako tyfus. Jak stwierdził ówczesny niemiecki patolog Rudolf Virchow, choroba przyszła z Czech i Galicji.
W okolicach Lublińca mocno doświadczyła miejscową ludność, wycieńczoną kilkuletnim nieurodzajem, postępującą biedą i głodem. Choroba jak wiadomo nie wybiera i nie uśmiercała tylko biednych. Na tyfus zmarł wtedy proboszcz lubliniecki ksiądz Wittkowitz, czy też ówczesny burmistrz Joschonnek. W historii zapisał się również lekarz dr Hermann Schäfer z Wrocławia. Przybył on do swojego przyjaciela Schindlera, właściciela majątku w Cieszowej, gdzie miał zająć się chorymi. We wsi było wówczas 50 zarażonych osób, z których udało mu się wyleczyć aż 41. Doktor zaoferował swoje usługi powiatowi, niestety sam wkrótce zmarł, zarażony przez podopiecznych. Do tyfusu doszła czerwonka i świerzb – kolejne typowe choroby wynikające z braku higieny.
W samym Lublińcu sytuacja była wówczas dramatyczna. Starosta Kościelski wzywał do udzielania chorym stałego wsparcia i pociechy, uświadamiania ludzi o przestrzeganiu zasad izolacji chorych, dezynfekcji pomieszczeń oraz higieny osobistej. I co więcej, lokalna policja i wiejscy urzędnicy, zobligowani byli do tego, by zwracać szczególną uwagę na zachowywanie mieszkań w stanie czystym, zmuszania ludzi do częstego ich wietrzenia oraz do wyrzucania starych sprzętów i ubrań z pomieszczeń, gdzie byli chorzy. Były to jednak tylko pobożne życzenia starosty, biorąc pod uwagę to, jak wtedy egzystowała biedota.
W domach razem z ludźmi, w tym chorymi, często w jednej izbie, mieszkały zwierzęta gospodarskie: kury, gęsi, kaczki, owce a bywało, że nawet krowy. Warunki higieniczne były więc fatalne i stanowiły idealne środowisko dla chorób zakaźnych, które wówczas się u nas pojawiły. Epidemia wyhamowała dopiero latem i jesienią. Ci, którym udało się przeżyć, naprawdę mogli uważać się za ludzi wybranych.
Na podstawie:
„Lubliniec, 750 lat historii miasta i mieszkańców” – O. Kniejski, M. Żymierski, S. Ziółek, M. Berbesz.
„Lubliniec, z dziejów miasta na Górnym Śląsku” – Jan Fikus senior.
„Rok 1848 w Lublińcu i okolicy” Arkadiusz Baron
https://historia.org.pl/
https://dzieje.pl/
https://kurierhistoryczny.pl/
https://strategie.net.pl/
https://stablediffusionweb-com
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Autor: Piotr Serafin
W minionych wiekach częstym zjawiskiem były epidemie, nazywane wówczas zarazami lub pomorami. Z powodu rozpowszechniających się chorób, klęsk żywiołowych i panującego głodu wyludniały się nieraz całe miejscowości i okolice.
Strój lekarza mający chronić go przed zarażeniem dżumą.
W charakterystycznej masce umieszczano zioła, przyprawy i substancje zapachowe
(fragment grafiki autorstwa Paula Fürsta, 1656 rok)
Ówczesny fatalny stan sanitarno-higieniczny oraz nędzne warunki bytowania, sprawiały, że szczególnie groźne były choroby zakaźne. Wybuchały one co kilkanaście, czasem nawet co kilka lat i zwykle zbierały wielkie żniwo.
Chowanie ofiar epidemii.
Z przekazów wiadomo, że w roku 1607 w samym Lublińcu z powodu zarazy zmarło 735 z ogólnej liczby 980 mieszkańców, czyli mniej więcej 75%. W wyniku takich wydarzeń zmarli zwykle byli chowani w jednym odosobnionym i przeklętym miejscu, oddalonym od najbliższych zabudowań. Niestety nie wiadomo, gdzie w Lublińcu znajdowało się takie miejsce, a przynajmniej nie posiadam wiedzy na ten temat. Istnieje natomiast duże prawdopodobieństwo, że któryś z przydrożnych krzyży stojących obecnie na terenie naszego miasta, a przecież w minionych wiekach znajdowały się jeszcze poza jego bramami, stanowi pamiątkę po tych tragicznych wydarzeniach. W lutym 1708 roku epidemia dżumy, czyli jak ją wtedy nazywano „czarna śmierć” przyszła do Olesna i swoje żniwo zbierała przez rok.
Panorama Rosenberga (Olesna)
Zachowały się różne przekazy dotyczące przyczyn epidemii, najpopularniejsze jednak są te o wątkach legendarnych. Można je znaleźć w zapiskach Józefa Lompy. „W niedzielę palmową 19 marca szedł pewien Polak do miasta na targ. Kiedy już był blisko miasta, upadł na ziemię i nagle zmarł. Grabarz, który go pochował, wziął jego odzież i nosił ja na własnym ciele, czym zaraził całe miasto”.
Plan Olesna ok.1750-1800r. Układ dróg w zasadzie jest taki sam jak dzisiaj.
Po lewej, wzdłuż murów miejskich wiodła droga z Lublińca.
Jest to dzisiejsza ulica Wielkie Przedmieście i chyba nietrudno domyślić się
z jakiego powodu nosi taką nazwę.
Według innej opowieści „Podróżujący kupiec przywiózł do miasta wóz skóry. Siostra ówczesnego proboszcza przy św. Michale o nazwisku Kosik wydana była za biednego szewca w Oleśnie. Oboje mieszkali w domu przy stawie przed folwarkiem klasztornym, zwanym pralnią. Szewc prosił swego duchownego szwagra, by mu kupił te furę skóry. Proboszcz uczynił to chętnie. Kiedy szewc zaczął skórę kroić, zrobiło mu się niedobrze i zmarł. Wkrótce żona poszła za nim do grobu. Dom natychmiast zabito gwoździami. W jednym oknie wisiały korale zmarłej. Pasterze, którzy w pobliżu domu paśli bydło zauważyli korale. By je wziąć w posiadanie, wybili szybę i wkrótce potem zmarli. Paniczny strach ogarnął mieszkańców. Postanowiono dom spalić. To się stało bezzwłocznie, jednak zadżumiony dym owiał miasto i stąd straszna choroba”.
Zdjęcie poglądowe
Tyle mówią legendy. W rzeczywistości nosicielami epidemii okazał się ponoć żywy inwentarz będący własnością żydowskiej rodziny karczmarza Krymscha z Olszyny niedaleko Lublińca. W 1707 r. uciekając przed zarazą dżumy, która wtedy dziesiątkowała tamtejszych mieszkańców, dotarli aż do Olesna i osiedlili się na Wielkim Przedmieściu (dzisiaj ulica i „dzielnica Olesna”). Raczej wątpliwe jest, aby pałeczki dżumy rozniesione zostały po mieście przez ludzi, uczyniły to wszechobecne pchły i szczury. Straszliwa zaraza najpierw zdziesiątkowała gryzonie, a następnie zbierała swoje żniwo wśród mieszkańców Olesna.
Zdjęcie poglądowe
Wersję o przywleczeniu zarazy przez karczmarza Krymscha potwierdzili sprowadzeni aż z Gdańska medycy Milde i Hoelmann w swojej relacji dla Cesarsko-Królewskiego Nadurzędu. Czy tak było istotnie? Być może, ale warto pamiętać, że Żydzi wtedy nie byli lubiani, a tego typu oskarżenia były dosyć powszechne, a i konsekwencje zwykle drastyczne.
Obraz ilustrujący palenie żywych Żydów oskarżonych o szerzenie zarazy.
Faktem bezsprzecznym jest natomiast to, że w akcie całkowitej bezsilności w czasie trwania epidemii od 3 IX 1708 r. Olesno zostało otoczone kordonem dragonów, strzelających do każdego, kto chciał wydostać się z miasta. Zerwano mosty, a lasy otoczono zasiekami (podobne praktyki stosowane były również w Lublińcu w 1607 r.).
„Triumf-śmierci”-1562r.- obraz Pietera Bruegla
odzwierciedlający przerażenie wywołane śmiercią i zarazą.
W Oleśnie wyginęli niemal wszyscy jego mieszkańcy. Z 1003 osób przy życiu pozostało ledwie ok. 100. Znane są nazwiska ocalałych, a wśród nich wymienione jest nazwisko Lompa. Czy byli to przodkowie Józefa Lompy? Myślę, że jest to dosyć prawdopodobne, zważywszy na to, że pochodził z Olesna i urodził się tam w 1797 roku.
Józef Lompa
Zmarłych chowano w masowych mogiłach na cmentarzach epidemicznych, których ślady można zobaczyć tam do dzisiaj: na pagórku z krzyżem przy obecnej ul. Lublinieckiej,
przy ul. Drzymały,
i na ul. Kościuszki — krzyż naprzeciwko basenu.
Jeszcze jedną pamiątką jest drewniany kościół św. Rocha w Grodzisku, miejscowości graniczącej obecnie z Olesnem.
Kościół św. Rocha.
Dawni mieszkańcy, chroniąc się przed zarazą w lasach w okolicy Grodziska: „modlili się o ratunek do patrona od chorób zakaźnych św. Rocha i ślubowali wybudowanie kościoła wotywnego pod jego wezwaniem.
Św. Roch jest patronem chroniącym od wszelkich chorób.
Ponadto obiecali cały materiał budowlany na własnych rękach na plac budowy zanieść, żadnego zaprzęgu nie używać, ale wszystkie drzewa na plac budowy dostarczyć”. Lompa zakończenie epidemii opisał taką oto legendą: „Przebywający w lasach Oleśnianie w dniu Bożego Ciała usłyszeli tak miłe im bicie dzwonów z kościoła św. Michała. A więc dżuma się skończyła, morowe powietrze ustało, życie powróciło, więc czym prędzej pobiegli do miasta. Jakież musiało być ich zdziwienie, gdy zobaczyli opustoszałe ulice i dzwony same kołyszące się na kościelnej wieży”. Tak oto przed 300 laty tragiczne okoliczności splotły miasto Olesno i małą wioskę Olszyna w naszym powiecie lublinieckim, Józefa Lompę i karczmarza Krymscha.
Panorama Olesna ok. 1905 r. Kościół św. Michała
Na podstawie:
„Szlakiem solnym z Moraw do Olesna” – Ewa Cichoń
„Ziemia Lubliniecka” 1,2/2009 – Damian Gołąbek
„Lubliniec, 750 lat historii miasta i mieszkańców” O. Kniejski, M. Żymierski, S. Ziółek, M. Berbesz.
„Oleskie jubileusze” – Ewa Cichoń
https://oleskiemuzeum.pl/
https://historia.org.pl/
http://www.straznicyczasu.pl/ Karolina Kot
https://fotopolska.eu/
https://nto.pl/