Ta historia to gotowy scenariusz na film. Ciekawe, momentami burzliwe życie, pełne pasji i potrzeby uczenia się, poznawania i doskonalenia. I tak wspaniale zwieńczone, niecodziennym, unikalnym w swym rodzaju, dziełem – wierszowanym poematem „Officina ferraria, abo huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego”, opisującym stan ówczesnego górnictwa i hutnictwa, podwalin metalurgii i historii gospodarki, zawierającym również informacje z wielu dziedzin ówczesnej nauki, uzupełniający naszą obecną wiedzę o epoce, społeczeństwie, przy okazji wskazując na kulturową jedność Śląska przełomu XVI i XVII w. z ziemiami Królestwa Polskiego. Autor wykazał się wielką erudycją i znawstwem z zakresu językoznawstwa, geografii, literaturoznawstwa, bo czego tam w tym dziele nie ma. Niesamowity poemat. Autor, Walenty Brusiek Rozdzieński, bo o nim mowa, pisząc swe dzieło życia tu nieopodal naszych domostw, na koszęcińskim dworze pana Andrzeja Kochcickiego, swojego mecenasa i wybawiciela z więziennej opresji, która mu się zdarzyła po przegranym o kuźnię właśnie, procesie z dziedziczką dóbr mysłowickich, panią Katarzyną Salomonową, to przyznacie – właściwy, bliski kulturowo i terytorialnie, bardzo, ale to bardzo, godny patron naszej dalszej i bliższej okolicy – Posmyka, Leśnicy, Janiej Góry, Kokotka, Pustej Kuźnicy i dalej Bruśka i jeszcze dalej, dokąd lasy dymiły, z ich dawnymi kuźnicami, gospodarką hutniczą, pięknem krajobrazu, życiem i trudem dawnych mieszkańców. Powinniśmy tę postać szczególnie uhonorować.
Dąb Walenty. Ten rozłożysty, ogromny, wiekowy dąb nad samym brzegiem stawu Posmyk, ze swymi szeroko rozpostartymi konarami, sięgającymi innych dębów i drugiej strony grobli, mocarz, nad mocarze, pięknie zielony okaz, pełen witalności i symboliki – tak, to on właśnie uosabia dawną historię tego skrawka ziemi – stąd jego imię – Walenty, na cześć Rożdzieńskiego właśnie. Może się też niektórym z nas kojarzyć z innym Walentym. Tym, od zakochania i miłosnych uniesień. Od szeptanych wyznań i przyrzeczeń. Od szybszego bicia serca i kartek z życzeniami od nieznajomego Walentego. Jeśli tak, to wspaniale. Miłości wzajemnej nigdy nie za wiele. Im więcej przyjaznej, osobiście odnoszonej symboliki, tym więzi mocniejsze. A przecież o to w tym opowiadaniu o drzewach na grobli chodzi. Aby się utożsamiać, czuć silne, bliskie, wręcz rodzinne związki. Bo my, tu mieszkający i te drzewa, tworzymy jedną wspólnotę, jeden żywy organizm. Dla zielonego krajobrazu, dobrego powietrza, zdrowego otoczenia, życiodajnych soków, bogactwa tlenu, dobrotliwego cienia, żyznej ziemi, poczucia przynależności, świadomości własnych historycznych korzeni i współczesnych wyzwań, choćby związanych z kryzysem klimatycznym, wobec których stoimy. Nie opuszczajmy naszych drzew. Bądźmy z nimi i chrońmy je na wszystkie mądre sposoby.
Tekst i zdjęcia:
Elżbieta Sokołowska