Starszy sierżant Wojciech Kosmala, żołnierz 74 Górnośląskiego pułku piechoty oraz podziemia niepodległościowego po 1945 roku, zebrał anegdoty i opowieści o knajpianym Lublińcu lat międzywojnia. Przy okazji ich lektury można będzie sprawdzić jak opisywane miejsca wyglądały około sto lat temu, a jak prezentują się współcześnie.
Pierwsza opowieść dotyczy lokalu w dawnym hotelu „Baranek”, należącym przed 1922 rokiem do rodziny o tym nazwisku. W okresie międzywojennym nazywano go hotel „Antonik” od nazwiska nowych właścicieli. Na znajdującą się tam restaurację mówiono również „u Mruczka”, gdyż prowadziło ją małżeństwo o tym nazwisku. Wejście do niej znajdowało się od ulicy Piotra Niedurnego. Wojciech Kosmala opowiada:
„Ten lokal był także chętnie odwiedzany przez brać urzędniczą, miasto jako przygraniczne miało ich niemało. Wejście do lokalu było zasłonięte ciężką kotarą. Tuż przy wejściu, po prawej stronie, znajdował się bufet. Jednego dnia, wieczorem, małżonka pewnego porucznika – bawidamka szukała męża i uchylając drzwi, usłyszała głos swojego męża. Zaciekawiona, przystanęła między drzwiami a kotarą, nasłuchując rozmowy osób stojących przy bufecie. Uchylając lekko kotarę widzi, jak jej małżonek trzyma w objęciu pewną damę – pracownicę tutejszego starostwa, mężatkę, damę o wydatnych zaokrąglonych kształtach w wychowaniu i wykształceniu. Głaszcząc jej ponętne wychowanie, mówi: «O, to stuprocentowa kobieta». Nasłuchująca nie wytrzymała. Skoczyła do bufetu, chwytając obok stojące krzesło, unosząc je w górę…, ale małżonek zdążył już opuścić lokal, a żona krzesło. Podążając za mężem, oświadczyła: «Ja ci dam stuprocentową kobietę!»”.