Herby Pruskie cz. I
Zamach w Sarajewie. Gavrilo Princip strzela do pary książęcej. Wydarzenie będące pretekstem do wybuchu wielkiej wojny.
1 sierpnia 1914 roku Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji i zarządziły powszechną mobilizację. Całkowitą władzę nad administracją cywilną i władzami miejskimi, przejęli dowódcy wojskowi.
Kolejny numer „Lublinitzer Kreisblatt”, który ukazał się w tym samym dniu, wypełniony jest przeróżnymi zarządzeniami władz państwowych, w tym Landrata von Thaera. Jest w nich mowa o informowaniu właściwych służb państwowych o wszystkich podejrzanych osobach kręcących się po okolicy, oraz budzących niepokój innych nietypowych wydarzeniach. Cywilom bardzo mocno ograniczono możliwość „używania” gołębi pocztowych, gdyż było to zarezerwowane praktycznie wyłącznie dla potrzeb wojska. O wszelkich lotach należało informować władze z podaniem trasy lotu i celu takich zamierzeń. Pojawiły się także artykuły zagrzewające do walki wystosowane także przez samego Cesarza Wilhelma II: „aby z mieczem w ręku bronić honoru i bezpieczeństwa Niemiec u boku naszego austriacko-węgierskiego sojusznika”.
W kolejnych, ponownie artykuły zachęcające i zagrzewające żołnierzy do walki, a cywilów do udzielania im wszelkiej pomocy, w tym zbiórek żywności i innych niezbędnych na froncie artykułów pierwszej potrzeby. Na szczęście wojna w naszej okolicy skończyła się dość szybko, ale miało tu miejsce kilka epizodów.
Odezwa wzywająca do zbiórki pieniędzy i towarów na potrzeby walczących żołnierzy
Jednym z wielu pomysłów ks. Karla Urbana, było stworzenie kroniki „wielkiej wojny”, opisującej wydarzenia w północnej części powiatu lublinieckiego i opartej o relacje naocznych świadków. Proboszcz parafii w Sadowie zaczął więc pisać listy do ludzi, którzy doświadczyli działań zaczepnych i prowokacji ze strony żołnierzy rosyjskich. Jednym z tych, którzy mu odpowiedzieli, był asystent pocztowy M. Glager, pracujący w położonych na granicy Herbach Pruskich.
Na zielono granica prusko-rosyjska w 1914 roku. Opisane tu wydarzenia rozgrywały się w okolicach zaznaczonych Herb Pruskich.
Jak pisał w swoim obszernym liście do ks. Urbana, już pierwszego dnia wojny w Herbach i kilku okolicznych wioskach doszło do prób penetracji tych miejscowości, przez Rosjan przebranych za pruskich urzędników pocztowych. Ludność cywilna była przestraszona całą sytuacją, zachowywała się w tym okresie bardzo ostrożnie, a ulice miejscowości były najczęściej puste.
Najważniejsze miejsca w Herbach Pruskich
Jeszcze tego samego dnia w południe, w Herbach Pruskich pojawiło się ok. 8-10 żołnierzy pod dowództwem porucznika z 4. Oberschlesisches Infanterie-Regiment Nr. 63 z Lublińca, aby zabezpieczyć punkt graniczny.
Żołnierze 4. Oberschlesisches Infanterie-Regiment Nr. 63. Lubliniec, ul. Stalmacha: przed jednym z baraków stojących na placu przy szkole podstawowej („Czerwona szkoła”)
Natomiast późnym popołudniem rozpoczęła się ewakuacja mieszkańców, którzy wraz z dobytkiem opuszczali swoje domostwa. Na miejscu mogli pozostać celnicy oraz mężczyźni przeszkoleni wcześniej jako paramilitarny Grenzschutz, a także dwóch stróżów nocnych, pracownicy kolei i poczty. Tego dnia słyszano wystrzały, które oddano w stronę dworca kolejowego.
Przejście graniczne przy dworcu kolejowym Herby Pruskie.
Słyszano także pojedyncze strzały w pobliskim lesie. W nocy ponownie strzelano z armat, a po ich huku równocześnie roznosiło się szczekanie gospodarskich psów. Mrok nocy oświetlały palące się w lesie koszary wojskowe, które zbombardowali żołnierze rosyjscy. Strzały dochodziły coraz bliżej, aż nagle na budynkach dworca także pojawił się ogień. Zdaniem Glagera miało to być już 2 sierpnia około godz. 3:30. Rosjanie byli więc już na niemieckiej ziemi. Groźnie rozwijające się wydarzenia przytomnie przerwał wspomniany wcześniej dowódca niewielkiego oddziału IR63 z Lublińca, który wydał rozkaz, aby wszyscy mężczyźni pozostający w Herbach, dołączyli do jego żołnierzy Landwehry i wyruszyli na dworzec, w celu zabezpieczenia urządzeń i uniemożliwienia przejęcia ich przez Rosjan.
Żołnierze IR 63
Na dworcu stał w tym czasie tylko jeden pociąg, a drugi zawrócony z Herbów znajdował się na torach pomiędzy Lisowem, a Kochanowicami. Załogi obu pociągów uciekły lasami w stronę Lublińca, gdzie ostatecznie znaleźli schronienie.
Zdjęcie poglądowe
Niedzielnym popołudniem (2 sierpnia) kolejni żołnierze z 63 Pułku Piechoty wyruszyli pociągiem z Lublińca w kierunku Herbów celem, przeprowadzenia kontrofensywy. Wieźli ze sobą także telegraf, aby utrzymać połączenie z Lublińcem oraz ze śląskim sztabem wojskowym. Urzędnik zastał Urząd Pocztowy splądrowany. Szybko przystąpił do podłączenia telegrafu, zaś żołnierze rozpoczęli przeszukiwanie gospodarstw i ulic.
Niemieckie polowe stanowisko obsługi telegrafu z okresu I wojny światowej. Zdjęcie poglądowe.
W czasie tych działań nagle wybuchł pożar, będący sygnałem do rozpoczęcia ostrzału z broni maszynowej. Jeden z pocisków wybił szybę w urzędzie pocztowym i wbił się w kaflowy piec. Pocztowiec obawiał się najgorszego, ale nagle wydano rozkaz do ataku i żołnierze niemieccy ruszyli w stronę przejścia granicznego. On sam dostrzegł 6 żołnierzy rosyjskich, którzy wyskakiwali z okien z zamkniętych na klucz budynków mieszkalnych i uciekali w stronę lasu. Kiedy nastała noc, strzały ucichły, a pogoń za żołnierzami przerwano. Pomiędzy 2.00 a 3.00 zapanowała cisza.
Żołnierze IR 63
Był poniedziałek, 3 sierpnia. Dalsze dni były już spokojne. Pracownik poczty depeszował o zniszczeniach budynków administracji na przejściu granicznym, nie mogąc uwierzyć, ile szkód mogli dokonać żołnierze rosyjscy, okupując budynki zaledwie przez dwa dni. Każdy z budynków mieszkalnych również był splądrowany, a to, czego nie zrabowali Rosjanie, tj. rozerwane pierzyny, garnki, talerze i podeptane ubrania, leżało dosłownie wszędzie.
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Herby Pruskie, cz. II
Kolejny list do ks. Urbana wysłał z Katowic 10 sierpnia 1916 roku pewien nauczyciel, który niestety, się nie podpisał (być może jego adres znajdował się tylko na kopercie). Twierdził, że o wydarzeniach z 2 i 3 sierpnia wie o wiele więcej, niż jego dobry znajomy, nauczyciel Scholtyssek z Kochanowic, którego niedawno spotkał i pytał się go o jego przeżycia na dworcu w Herbach.
Owe trzy dni niepokojów, były dla mieszkańców pogranicza, przesiąknięte nie lada cierpieniem i trwogą. Przerażeni wieśniacy, byli już spakowani i czekali na rozkaz do ewakuacji. Nauczyciel z Kochanowic mówił koledze, jak w trójkę, m.in. z nauczycielem z Kaliny, pod ostrzałem karabinów uciekali na furmance z Herbów do Lisowa.
Pocztówka z Lisowa, ok. 1912 rok
W czasie ucieczki Rosjanie oddali za nimi 3-4 strzały. Nic się im jednak nie stało, oni zaś cało i zdrowo dołączyli do grupy Grenzschutzu, do której, jako przeszkoleni cywile, mieli się stawić w chwili mobilizacji. W Lisowie dowiedzieli się, że niemieccy pogranicznicy ewakuowali się wraz z żołnierzami do Lublińca. Scholtyssek wrócił więc do Kochanowic, gdzie wraz ze swoim zięciem pilnował porządku aż do czasu, kiedy do wioski weszli żołnierze 3. Schlesisches Infanterie-Regiment Nr. 156 stacjonującego w Tarnowskich Górach.
1 Pułk Strzelców Konnych i 3 batalion 156 Pułku Piechoty podczas uroczystości powitania i zaprzysiężenia na rynku w Tarnowskich Górach 1 października 1913 r.
Nauczyciel na kolejnych stronach listu pisał o powrocie ludności cywilnej do Herbów, o splądrowanych przez rosyjskich żołnierzy domostwach, o licznych zniszczeniach i rabunkach. Na widok maszerujących w stronę Częstochowy żołnierzy mówili: „Wir fühlen uns also von jetzt wieder sicher” (Od tej chwili znów możemy czuć się bezpiecznie). Pisał również, że oczekuje wydania „Kreiskalender”, do którego miała być przygotowana przez ks. Urbana obszerna relacja z tamtych dni.
Informator „Der Landbote Lublinitzer Kreis-Kallender” z roku 1913.
Na podstawie informacji i swoich osobistych przeżyć, a także relacji uzyskanych od okolicznych mieszkańców, ks. Urban pisał jeszcze o mobilizacji wojsk rosyjskich w rejonie częstochowskim i wzmocnieniu garnizonu na przejściu granicznym w Herbach.
Ks. Karl Urban przy pomniki von Schilla w Sadowie
Zidentyfikował oficera, który bronił urzędu granicznego i jak pisał ów bohaterski porucznik Thomas z 63. Pułku Piechoty z Lublińca, poległ niedługo potem, w czasie działań wojennych w Belgii. Ks. Urban podzielił się także swoimi przeżyciami: kiedy w Sadowie sprawował pogrzeb zmarłego Johanna Dziuka z Wielkich Droniowic, w czasie opuszczania trumny do grobu, słyszał odgłosy wystrzałów armatnich.
Sadów. Kościół i szkoła
Pisał także o planowanym rzekomo przez Rosjan szturmie na Lubliniec, ale skądinąd wiadomo było to, że armia rosyjska, oprócz niewielkich wypadów, nie była przygotowana na tak wielkie operacje. Działania na granicy Górnego Śląska trzeba więc traktować jedynie jako prowadzone celowo działania zaczepne. Naoczni świadkowie z terenów nadgranicznych utrzymywali, że w niedzielę 2 sierpnia widzieli zapędzające się w głąb Górnego Śląska rosyjskie patrole, m.in. w Dębowej Górze koło Boronowa, tj. prawie 7 km w linii prostej od granicy.
Kozacki patrol zimą 1914 roku
Faktem jest, że incydent graniczny poruszył oddziały stacjonujące w koszarach w Gliwicach, Lublińcu i Tarnowskich Górach, które koleją natychmiast przetransportowano na teren przygraniczny.
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Część III Woźniki
To ostatnie zdanie w poprzedniej części potwierdza kolejny list do proboszcza, tym razem od anonimowego lekarza, który zatytułował swoją relację: „Kurzer Bericht über die Ereignisse zu Kriegsbeginn”. Lekarz pisał w niej o swoich przeżyciach, jakich doświadczył w Woźnikach, czyli około 2 km od granicy.
Granica
Piątkową noc z 31 lipca na 1 sierpnia 1914 r. spędził w gościńcu wraz z 6 innymi wędrowcami, ale panowała zupełna cisza, ponieważ nikt nic nie mówił. Czuło się atmosferę strachu i niepewności. Rano na drodze natrafili na jadących z Tarnowskich Gór 10 jegrów i 15 strzelców wyborowych, którzy wyposażeni byli w ładunki z prochem i podążali w stronę przejścia granicznego.
Pocztówka, I wojna światowa
Ruszyli więc z powrotem do Woźnik, ale nie zastali tam żadnych żołnierzy. Samo miasto, liczące około 1400 mieszkańców, zachowywało się dość spokojnie. Na rynku rozmawiały z niepokojem kobiety. Mężczyzn wśród nich nie było, bo w tym czasie uwijali się przy pracy na swoich polach. Chcieli jeszcze przed ewentualnym nadejściem wroga zebrać do stodół pośpiesznie skoszone zboże. Lekarz otrzymał pokój w hotelu Tivoli (na rynku w Woźnikach), gdzie przygotował prowizoryczne pomieszczenie do przyjmowania chorych lub rannych żołnierzy.
Pisał także o rozmowie w restauracji, w której uczestniczyli: miejscowy burmistrz i rektor szkoły wraz ze swoimi żonami, a także drugi nauczyciel szkolny, dwóch rzeźników i sprzedawca. Rozmówcy jeszcze wtedy powątpiewali o wojnie, cytując slogany z gazet o „sile niemieckiego państwa”. Twierdzili, że już wcześniej mogło przecież dojść do konfliktu, ale sprawna dyplomacja z czasem je zażegnywała. Sobota 1 sierpnia w Woźnikach była spokojna, więc gospodarze bez żadnych przeszkód pracowali przy żniwach.
Na granicy czuwał nadinspektor Schultze z Woźnik. W mieście o godzinie 18.00 wywieszono afisz – tekst odezwy cesarza do narodu. Zgodnie z wytycznymi władz, natychmiast przystąpiono do działań, czyli powszechnej mobilizacji i rekwirowania pojazdów na potrzeby wojskowe. Listy osób posiadających samochody lub konie przeznaczone dla potrzeb wojska były tworzone na długo, przed wybuchem konfliktu i dotyczyły wszystkich miejscowości w powiecie. Na rynku śpiewano pieśni patriotyczne. Trochę wyglądało to, jak festyn, a sami mieszkańcy wpadli w podniosły nastrój. Nie słyszano także z drugiej strony granicy żadnych wystrzałów.
Listów było z pewnością jeszcze kilka, ale nie wszyscy świadkowie tamtych wydarzeń chcieli podzielić się swoimi przeżyciami z ks. Urbanem. W archiwum zachowała się korespondencja niejakiego Kuttiga z Herb, w którym nadawca dziękował proboszczowi za „zdjęcia i życzenia”, ale wymawiał się przed jakimiś wspomnieniami z tamtych dni, usprawiedliwiając się, że jako cywil nie był ich naocznym świadkiem.
Uzupełnienie.
1 października 1913 roku Tarnowskie Góry, podobnie jak Lubliniec stały się miastem garnizonowym. To wszystko z powodu napiętej sytuacji politycznej i bliskości granicy z Rosją, z którą już wtedy spodziewano się konfliktu zbrojnego. Do Tarnowskich Gór wprowadzono dwie formacje: 11 Regiment Strzelców Konnych i 3 Śląski Regiment Piechoty Nr 156. Zaprzysiężenie obu nastąpiło na tarnogórskim Rynku przed Radą Miejską i burmistrzem Richardem Otte.
Są to później wymienieni przez lekarza żołnierze spotkani w drodze z Woźnik do posterunku granicznego, gdyż 1 sierpnia obydwa regimenty otrzymały rozkaz przejęcia obrony granicy prusko-rosyjskiej. Połowa drugiego szwadronu zostaje skierowana aż do Olesna, a 2 sierpnia 1914 roku obsadza pozycje na granicy w okolicy miejscowości Bodzanowice.
To tam właśnie tarnogórski 11 Pułk Strzelców Konnych poniósł pierwszą ofiarę w Wielkiej Wojnie. Owym pierwszym poległym był żołnierz oddziału obsadzającego granicę Paul Grun, który wraz z drugim udał się na zwiad do położonych po drugiej stronie granicy Krzepic. Tam zostali zaskoczeni przez oddział kozacki. Zastrzelony Grun pochowany został przez mieszkańców Krzepic na miejscowym cmentarzu, ale 7 sierpnia ciało zostało ekshumowane i przeniesione na cmentarz w Bodzanowicach. Od 1933 r. rozpoczną się na grobie poległego huczne uroczystości, zaś w 1938 r. nazwa miejscowości zmieniona zostanie na Grunsruh (czyli miejsce spoczynku Gruna).
Pocztówka z Grunsruh, czyli z dzisiejszych Bodzanowic
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Część IV Ofensywa niemiecka
Tymczasem w Lublińcu, wobec bliskości granicy z Rosją, żony i dzieci oficerów w popłochu opuściły miasto. Ewakuowano także 800 pacjentów Szpitala Psychiatrycznego. Także ludność nadgranicznych wiosek wezwano do ewakuacji wraz z dobytkiem. Przy okazji wybuchła panika, ponieważ krążąca „po mieście” plotka donosiła o patrolach kozackich, widzianych w okolicy Droniowiczek.
Kozacy w czasie I wojny światowej. Zdjęcie poglądowe
Początkowe „harce” wojsk rosyjskich w pierwszych trzech dniach wojny, te prawdziwe i te wyimaginowane, dość szybko zostały stłumione przez dobrze przygotowane i wyszkolone wojsko niemieckie. Na rozkaz dowódców natychmiast obsadzono granicę żołnierzami garnizonów z Lublińca, Tarnowskich Gór i Gliwic. Skutecznie wyparto Kozaków z najbardziej zagrożonych i dotkniętych wojną Herb i od razu rozpoczęto natarcie w kierunku Częstochowy. Po raz kolejny dużą rolę odegrała w tym wszystkim kolej. Częstochowa została pośpiesznie opuszczona przez wojska rosyjskie i oddana praktycznie bez walki.
Po przeprowadzonej w regionie błyskawicznej mobilizacji rekrutów Kozacy odjechali koleją w kierunku Warszawy lub też odeszli na wschód, na wyznaczone rubieże obronne. W pośpiechu pozostawili w magazynach znaczną ilość broni i zaopatrzenia. Zatem 3 sierpnia 1914 roku do miasta bez przeszkód wjechał rozpoznawczy podjazd złożony z ledwie 50 strzelców konnych z 11 Pułku im. Cesarza Wilhelma II. Za nim wkroczyła reszta wojsk uformowana z tzw. pułków śląskich.
Sztandar 11 Pułku im. Cesarza Wilhelma II
Jak donosił „Goniec Częstochowski” z dnia 4 sierpnia 1914 roku:
„Noc wczorajsza była dla mieszkańców naszego miasta straszna. Niemal ciągle dochodziły to głuche z daleka odgłosy strzałów armatnich, to znów salw karabinowych. O godz. 2 echa te się przybliżyły, wyraźnie dochodząc od strony Gnaszyna. Były to echa pierwszej walki na terytorjum wsi Łojki, Gnaszyn, Górna Kawodrza i pobliskich. Około godziny 4-ej nad ranem zaczął się odwrót wojsk rosyjskich. Przez miasto przeciągały kolejno najpierw mniej lub więcej liczne gromadki pojedynczych żołnierzy różnych broni, a następnie regularny odwrót konnincy piechoty i artylerji. Cofano się w porządku. Jednocześnie z rozpoczęciem odwrotu wysadzone zostały mosty kolei Herbsko-Kieleckiej i Warszawsko-Wiedeńskiej między Granicą, a Częstochową.
Ostatni zdemolowano most na Warcie koło Mottów i wiadukt kolei Herbsko-Kieleckiej nad torem Wiedeńskim na Rakowie. Na samym ostatku podminowano pompę i tarczę obrotową na stacji Częstochowa w.-w. wprost dworca. Jednocześnie niemal z ostatnimi wybuchami o godzinie 5 i pół rano odjechał ostatni pociąg w kierunku Warszawy z resztkami wojska i cywilnych rezerwistów, których nie zdążyli umundurować i wyekwipować.
Kozacy astrachańscy w pełnym umundurowaniu.
Ostatnie eksplozje na stacji Wiedeńskiej sprawiły, że w wielu okolicznych domach powypadały szyby, a nawet całe okna. Najwięcej stosunkowo ucierpiała w tym kierunku, kamienica p. Paciorkowskiego No 5, nowy dom frontowy Hotelu Kaliskiego również przy ulicy Dojazd i inne domy pobliskie. Ustępujące z miasta wojska podpaliły baraki artyleryjskie przy koszarach Zawady. Ogień w pół godziny zniszczył je zupełnie. Na mieście porządek i spokój panuje wzorowy, a utrzymuje je Obywatelska Straż Bezpieczeństwa pod naczelną komendą p. Edwarda Bruhla”.
Żołnierze pruscy wjeżdżają do Częstochowy
W kolejnym artykule tego samego wydania czytamy:
„Zajęcie Częstochowy przez wojska niemieckie.
Wczoraj w poniedziałek 3 sierpnia o godz. 7 rano forpoczty armii niemieckiej weszły do miasta od strony Kawodrzy. Przednią strażą, złożoną z 50-ciu strzelców konnych 11 pułku Cesarza Wilhelma, dowodził nadporucznik, który przyjąwszy na rynku Jasnogórskim raport, wręczony mu przez pana Edwarda Brulla, komendanta Obywatelskiej Straży Bezpieczeństwa pozostawił tymczasowo w rękach Straży, pieczę nad życiem i mieniem mieszkańców, czyniąc ją w osobie komendanta Bruhla odpowiedzialną za porządek w mieście. Zwróciwszy się do redaktora naszego „Gońca Częstochowskiego”, dowódca niemieckich wojsk cesarskich polecił ogłosić, że w mieście wszystko utrzymane zostaje w obecnym porządku, z zupełnem zabezpieczeniem praw mieszkańców uprzedzając jednak, iż w razie jakiegokolwiek zajścia nieprzychylnego, na całe miasto spadnie odpowiedzialność i surowa kara.
Pruska kuchnia polowa na Rynku Wieluńskim w Częstochowie.
W razie gdyby w mieście znalazł się jakiś kozak lub inny żołnierz rosyjski, to niezwłocznie ma być pierwszemu lepszemu żołnierzowi niemieckiemu o tem zakomunikowane, a ten niesie dalej dokąd należy.
W razie uchybienia temu rozporządzeniu, na wszystkich bez wyjątku mieszkańców i tych gdzie żołnierz rosyjski się ukrywał, spada odpowiedzialność i surowa kara.
Jednocześnie więc na dwuch krańcach miasta odbywały się dwie sceny: w chwili, kiedy ostatni kozacy w okolicach kościoła św. Zygmunta opuszczali Częstochowę, na drugim krańcu alei pod pomnikiem rosyjskiego cesarza Aleksandra grupowali się niemieccy dragoni.
Pamiątkowa fotografia zwycięzców pod pomnikiem cara Aleksandra II
W godzinę później patrol złożony z dwuch szeregowców i porucznika tegoż 11 pułku strzelców konnych wziął do niewoli szeregowca straży pogranicznej. O godzinie 10 do Magistratu przybył kapitan 63 pułku piechoty linjowej, który do pana prezydenta miasta, radnych, prasy i członków Straży Bezpieczeństwa powtórzył to samo, przytoczone przez wyżej rozporządzenie, poczem zabrawszy z sobą wziętego do niewoli rosjanina, odjechał do głównej kwatery.
Rosyjscy jeńcy (w jasnym płaszczu i w wagonie) w drodze do obozu.
Ten sam kapitan 63 pułku piechoty ogłosił, że wszyscy bez wyjątku kupcy i handlujący w mieście obowiązani są pod surową karą przyjmować rosyjskie pieniądze papierowe według normalnej wartości. Każdy, kto się sprzeciwi temu rozporządzeniu będzie surowo ukarany. Nadto, gdyby się przypadkowo miały wydarzyć jakieś ekscesy, rozboje lub rabunki, winni sądzeni będą według praw wojennych”.
Żołnierz 63 IR
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Część V
Relacja Armina Theophila Wegnera
Bardzo interesującą relację reporterską, w której pojawia się Lubliniec, odnalazł i umieścił w swojej części książki „Lubliniec 750 lat historii miasta i jego mieszkańców” Sebastian Ziółek.
Przez nasze miasto, a także Herby przejeżdżał wówczas niemiecki żołnierz i lekarz Armin Theophil Wegner. Jego relacja oddająca grozę wojny ukazała się za oceanem w „New York Tribune” w grudniu 1914 roku.
„Wielogodzinna podróż koleją zaprowadziła mnie z Berlina do Herb, rosyjskiego miasta granicznego. Przejeżdżając przed południem przez Lubliniec, widziałem zabitych i rannych, ofiary rosyjskiej zdrady. W Herbach spotkałem ich zabójców – bandę dwudziestu trzech jeńców, obdartych postaci, bosych i z gołymi głowami, ubranych w pokryte błotem płócienne spodnie i bluzy. Byli wśród nich chłopcy nie starsi niż siedemnaście lat i stary mężczyzna, szeroki i potężny, z zakrwawioną głową. «Przywódca» – szepnął jeden z gapiów. «Przebrany oficer rosyjski» – dodał inny. Jechali do więzienia w Lublińcu. Udałem się do gospody w Herbach, na wpół zburzonego budynku w pobliżu osławionego żelaznego łańcucha łączącego rosyjskie słupy graniczne.
Z dużym prawdopodobieństwem tą gospodą, był położony tuż przy granicy hotel „Zum Fürstenhöf”. Przejście graniczne znajdowało się po prawej, tuż za budynkiem. Więcej tutaj: https://ocal.historialubliniec.slask.pl/gasthaus-na-granicy-w-herbach/
Tuż za nim jarzył się las, ciągnący się daleko w głąb Rosji, a po stronie niemieckiej aż do Lublińca. W zniszczonej jadalni spotkałem kilku Niemców, których żony i dzieci były w Częstochowie, w rosyjskiej Polsce. Krążyły pogłoski, że Niemcy będą musieli zbombardować to miasto z powodu partyzantów, i ci mężczyźni z niecierpliwością czekali na możliwość dotarcia do swoich rodzin i sprowadzenia ich w bezpieczne miejsce.
Dołączyłem do tej grupy, ponieważ zamierzałem udać się w tym samym kierunku, i razem siedzieliśmy w rozbitym pokoju, czekając wiele męczących godzin, podczas których przez uchylone okna błękitne, letnie niebo spoglądało na nas z beztroską. Pod wieczór przejechało kilku żołnierzy w niskich wagonach, które wcześniej wiozły rannych na stację, a teraz wracały do Częstochowy wypełnione świeżym prowiantem dla swoich pułków.
Żołnierze Pruscy w Częstochowie
Pozwolono nam jechać z nimi i z radością przyjęliśmy miejsca na twardych, pokrytych słomą deskach. Tuż obok mnie leżała świnia, świeżo zabita i jeszcze krew kapała z jej otwartego pyska i zbierała się w małej kałuży u moich stóp. Ta mała czerwona kałuża przypomniała mi zakrwawione zwłoki, które mijałem w Lublińcu, gdzie dzieci szkolne cienkimi, drżącymi głosami śpiewały «Zmartwychwstanie». Przypomniałem sobie ciężkie skórzane buty, które samotnie wystawały spod miłosiernego okrycia, buty, które kilka godzin wcześniej stąpały jasno i odważnie, podczas gdy ich właściciele śpiewali i żartowali – bo nigdy zabawa i śmierć nie są bliżej niż na wojnie”.
*********************************************************************************************
W uzupełnieniu:
Armin Theophil Wegner urodził się 16 października 1886 roku w mieście Elberfeld (obecnie część Wuppertalu). To jedyny pisarz w nazistowskich Niemczech, który kiedykolwiek publicznie sprzeciwił się prześladowaniom Żydów. Był potomkiem starej arystokratycznej rodziny pruskiej, której korzenie sięgały czasów wypraw krzyżowych. Już od najmłodszych lat przejawiał talent pisarski, a jako 16-latek opublikował swój pierwszy tomik poezji. Był niemieckim żołnierzem, medykiem i korespondentem wojennym, którego służba przypadła na czas trwania I wojny światowej.
Stacjonujący w Imperium Osmańskim, Wegner był świadkiem ludobójstwa Ormian przez Turków, co udokumentował zdjęciami i własnymi notatkami. To pierwsze systematyczne ludobójstwo XX wieku jeszcze długo go prześladowało. Zaprotestował przeciwko niemu w swojej książce „Droga bez powrotu: męczeństwo w listach” oraz w liście otwartym, który został złożony amerykańskiemu prezydentowi Woodrowowi Wilsonowi na konferencji pokojowej w 1919 roku. Po wojnie stał się autorem poczytnych książek o tematyce podróżniczej i politycznej, a także działaczem na rzecz praw człowieka, a to, czego był świadkiem podczas trwania Wielkiej Wojny, miało niewątpliwie wpływ na jego dalszą, niezłomną postawę życiową.
W kwietniu 1933 roku poświęcił wszystko – swój niemiecki dom i swoją wolność – ponieważ nie mógł znieść w milczeniu prześladowania Żydów w Trzeciej Rzeszy. Otwarty list Wegnera („ Sendschreiben ”) do Hitlera został napisany kilka dni po 1 kwietnia 1933 roku, dacie powszechnego, zorganizowanego przez państwo bojkotu Żydów w Niemczech. Ponieważ żadna niemiecka gazeta nie chciała go opublikować, Wegner wysłał list do „Brunatnego Domu” (siedziby partii nazistowskiej) w Monachium z prośbą o przekazanie go Hitlerowi.
Siedziba partii nazistowskiej w Monachium. 1935 rok.
Ostrzegał w nim, że kontynuacja kampanii antysemickiej niechybnie przyniesie hańbę narodowi niemieckiemu. Otrzymanie listu zostało potwierdzone przez szefa kancelarii, Martina Bormanna, ze stwierdzeniem, że „wkrótce zostanie on przedstawiony Führerowi ”.
Zamiast odpowiedzi, Wegner został kilka dni później aresztowany przez Gestapo w Berlinie i wrzucony do lochów niesławnego Columbia House, gdzie był torturowany. Zanim udało mu się uciec, trafił do siedmiu nazistowskich obozów koncentracyjnych i więzień. Po opuszczeniu Niemiec Wegner spędził resztę życia we Włoszech. Później został doceniony za swoje działania przeciwko ludobójstwu. W 1968 r. Papież odznaczył go Orderem św. Grzegorza, a rok wcześniej Instytut Yad Vashem uznał go za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Zmarł 17 maja 1978 roku, praktycznie zapomniany w Niemczech. Na jego nagrobku widnieją następujące łacińskie wersy: „Kochałem sprawiedliwość i nienawidziłem niesprawiedliwości, dlatego umieram na wygnaniu”
W czerwcu 2018 w warszawskim Ogrodzie Sprawiedliwych odsłonięty został kamień upamiętniający jego osobę i posadzono drzewo pamięci.
Na podstawie:
„Ks. Karl Urban – górnośląski duszpasterz, badacz lokalnych dziejów” – ks. Piotr Górecki
Fotopolska
https://polska-org.pl/
https://www.ir63.org/index.html
https://czestochowa.wyborcza.pl/czestochowa/
https://biblioteka.czest.pl/
https://pl.wikipedia.org/
https://opencaching.pl/
https://dziennikzachodni.pl/
https://wachtyrz.eu/
„Lubliniec, z dziejów miasta na Górnym Śląsku” – Jan Fikus Senior
„Lubliniec 750 lat historii miasta” – cz. Sebastian Ziółek
„Cmentarz Wojskowy w Lublińcu” – Marian Berbesz
https://pl.topwar.ru/
https://www.yadvashem.org/
Wikipedia